Wyrażam dobrowolną i odwoływalną zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora w celu świadczenia usług serwisu gamehag (zgodnie z Ustawą z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych [Dz.U.1997, nr 133, poz. 883 z późn. zm.]). Poinformowano mnie o tym, że podanie moich danych osobowych oraz wyrażenie zgody na ich przetwarzanie jest dobrowolne oraz o przysługującym mi prawie do dostępu, kontroli przekazanych danych, ich poprawiania, a także o prawie sprzeciwu wobec przetwarzania oraz przekazywania moich danych osobowych innym podmiotom.
rzask pękającego lodu. Potem cisza mętnej toni i przeraźliwy chłód. To ostatnie, co czują ludzie tonący zimą. Przecenili wytrzymałość tafli. I nie docenili wartości życia. Rok 1963. Do Bożego Narodzenia trzy dni. Sześciu około 40-letnich mężczyzn wychodzi na zamarzniętą Zatokę Pucką. Niosą siekiery i drągi zakończone harpunami. Nieco ponad 2 kilometry od brzegu wyrąbują otwory w lodzie. Pod nimi pięć metrów wody. Zaczynają kłusować. Po omacku uderzają harpunami w dno, chcąc nabić węgorze zakopane w mule. Pogoda się psuje. Zaczyna wiać. Nagle trzask. Od Pucka do Władysławowa lód zaczyna gwałtownie pękać. Panika, krzyk, ucieczka. Lodowe płyty nasuwają się na siebie, podłoże pod nogami szóstki mężczyzn zaczyna się poruszać . Biegną, ale do brzegu daleko. Do dziś boi się lodu Pierwsze ciało ekipa poszukiwawcza złożona ze strażaków i funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej znajduje dzień później. Widać je pod lodem 100 metrów od brzegu. Kolejne 50 metrów dalej. Nikt nie przeżył. Na drugi dzień w "Głosie Wybrzeża" ukazuje się artykuł "Skutki kłusownictwa". Zamarznięta Zatoka Pucka. Lód niby gruby, ale nigdy nie ma pewności, że spacerujący po lodzie nie natrafi na parzenice. To jak wyrok Zamarznięta Zatoka Pucka. Lód niby gruby, ale nigdy nie ma pewności, że spacerujący po lodzie nie natrafi na parzenice. To jak wyrok Autor: Adam Warżawa ŹRÓDŁO: PAP - Mieli popękane serca. Wpadli do lodowatej wody po intensywnym wysiłku. Wszyscy zmarli na zawał – tłumaczy Jarosław Radtke, który wtedy był niemowlęciem. Kilka lat później o wszystkim opowiedział mu ojciec, strażak-ochotnik. Radtke także wstąpił do straży pożarnej i został ratownikiem. Obecnie jest przewodniczącym komisji rewizyjnej w głównej siedzibie Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, wiceprezesem WOPR-u województwa pomorskiego i prezesem jego puckiego oddziału. Do dziś boi się lodu. - Ojciec przechowywał ten numer "Głosu Wybrzeża". Jest tam jego zdjęcie, kiedy niesie na rękach jedno z ciał. Cała szóstka to byli ojcowie kolegów, z którymi dorastałem. Wszyscy mieszkali w jednej okolicy – wspomina