Król miewa artretyzm (bo też nadwyręża stawy licznymi QTE), cierpi przez sklerozę (bo też niewiele sobie robi ze swej szlachetnej genealogii) i osteoporozę (bo też jego organizm całkiem wypłukał staroszkolny poziom trudności). No i co z tego, skoro mimo metryki wciąż pokazuje młodzikom miejsce w szeregu?
King's Quest przez lata wyznaczał trendy, by - przy okazji wydanego w 1998 Mask of Eternity - ślepo za trendami podążyć. I polec. Wzorem innych przygodowych celebrytów uznana seria point'n'clicków próbowała przesiąść się na trójwymiar i popełnić mezalians z grami akcji. Upadła wówczas tak boleśnie, że trzeba jej było niemal dwóch dekad, by wreszcie się podnieść.
W tym jej "dźwiganiu się" niewiele jest poszanowania dla szlachetnej spuścizny. Centralną postacią pozostaje król Graham, który opowiada wnuczce Gwen opowieści z czasów niesłusznie minionych. Te dzieją się pomiędzy scenariuszami kanonicznych fabuł Sierry, nawiązując do nich bardzo nieinwazyjnie. Takie tam - na pałacowych arrasach pojawiają się dawne grafiki koncepcyjne, niekiedy którejś z postaci wymsknie się anegdotka z czasów To Heir is Human. Jest też kilka okazji, by protagonistę uśmiercić, co stanowiło niegdyś znak rozpoznawczy sierrowych "Misji" (także Police czy Space Questów). Sekwencje shooterowe, QTE, epizodyczność i nieliniowość to już jednak signum temporis. O ile pierwszy odcinek miał bardzo oldskulową strukturę, częstował masą przedmiotów do wykorzystywania i paroma całkiem kreatywnymi łamańcami głowy, dwa kolejne różnią się od niego w sposób fundamentalny.
Owszem, powiem wam, że King's Quest jest za prosty za mało czołobitny względem legendy oryginału i karze gracza monotonnymi tułaczkami. Ale współdzieli z paszczurem tę samą baśniową podszewkę. I choć zupełnie różny, potrafi oczarować niemal tak samo mocno. Przepiękna disneyowska ścieżka dźwiękowa, śmieszy, wzrusza, tumani i przestrasza. Gra godna polecenia każdemu ocena 9/10 !
Świetna recenzja Gromus jak zwykle. Ty Grzesiek zawsze jesteś kreatywny w recenzjach. Pozdrawiam :D