Fabularnie jest tu bardzo przyjemnie. Postacie mają te swoje klasyczne charakterki, każdy jest strasznie pewny siebie, twardy i pluje na świat mieszanką lekceważenia oraz sarkazmu. Dante oczywiście znowu zabiera się za ratowanie świata, ale pozuje na typa, który ma totalnie wywalone na wszystko. Nero znowu emanuje słabo skrywaną pogardą - jakby miał ból dolnej części pleców o to, że na ekranie wyboru postaci to nie on ma dopisek “Legendarny” obok profesji “Łowca Demonów”. Ale mimo jego zgryźliwości jest całkiem sympatyczną postacią. No i jest ten nowy, tajemniczy gość zwany V, który wygląda jak nieślubne dziecko Kylo Rena. Powiedzmy, że jak klon Kylo Rena. Typ ciągle uśmiecha się szyderczo pod wąsem - a nawet nie ma wąsa - i w oczywisty sposób sugeruje, że wie więcej i jest mądrzejszy od reszty. A do tego jest twardzielem. No i jest jeszcze eksponat.
Przez całą grę biją demony, łażą i zapominają o zadawaniu sobie podstawowych pytań. Na przykład jest tu ten tajemniczy gość zwany V, który pojawił się znikąd i wszyscy tolerują jego obecność, ale w sumie nikt nie wie o co mu chodzi. I nikt o to nie pyta. I wiecie co? Ja też nie pytam. A tutaj typ wyjawia jakąś swoją Istotną Tajemnicę Mającą Fundamentalne Znaczenie Dla Całej Fabuły jednej dziewczynie i ona potem nie przekazuje tych wieści pozostałym bohaterom - chociaż ma okazję - bo… no nie wiem. Nic ważnego przecież, tylko Istotna Tajemnica Mająca Fundamentalne Znaczenie Dla Całej Fabuły. Ale nie narzekam, bo to wszystko pozwala budować odpowiednią dramaturgię i chociaż mamy tu chaos narracyjny, bohaterowie łażą jak dzieci we mgle to… strasznie miło się tego doświadcza. To nie jest dobra opowieść. To nie jest mądra opowieść. Dlatego o tym wspominam. Ale jest szalenie przyjemna - z powodu postaci, świetnie wyreżyserowanych, ale i przerysowanych, przerywników filmowych oraz tej całej mieszanki cynizmu i patosu. Ale Devil May Cry 5 nie stoi przecież fabułą. Główne danie stanowi tu ćwiartowanie, rozgniatanie, szaszłykowanie, opiekanie i perforowanie demonów. I tutaj mamy do czynienia z produktem wybitnym. Piątka podnosi poprzeczkę i tym razem pokierujemy działaniami aż trzech postaci. Nero znowu ma spluwę i miecz z silnikiem, ale do tego dochodzą protezy, które dają mu przeróżne możliwości. Jedne wiercą dziury, inne odpychają, kolejne chwytają i miażdżą, spowalniają czas i tak dalej. Ciekawostka jest taka, że jeśli oberwiemy podczas ich używania albo je celowo przeładujemy to się psują. Dlatego też nasz chłopina nosi ze sobą całą kolejkę protez, którą możemy sobie wcześniej ustalić i jeśli stracimy jedną to przechodzimy do następnej.
Dante ponownie może w locie przełączać się między kilkoma sztukami broni białej oraz dystansowej, a do tego zmieniać style walki, które pod jednym przyciskiem oferują uniki, bloki, specjalne ciosy lub strzały. Oręż to m.in. miecz, stalowe rękawice bokserskie i buty do kopania, a nawet dwuczęściowy demono-motocykl. Jak zobaczyłem ten ostatni to myślałem, że czeka mnie poziom z jazdą pojazdem, ale to nie tak - to po prostu kolejny oręż, którym można wroga przejechać albo… rozłożyć machinę go na dwie, wielkie, powolne, dewastujące facjatę przeciwnika piły. Jest też ten delikwent, który transformuje swój mieczyk w trzepaczkę zwaną Lewiatanem i żaden demoniczny dywan mu nie podskoczy. Grywalną postacią jest też tajemniczy V, który jest przy tym najoryginalniejszym z bohaterów, bo nie uczestniczy w walce za wiele - wykonuje jedynie ciosy kończące na powalonych wrogach. Za niego walczą pomniejsze demony - kotowaty Cień wykonuje ataki w zwarciu, a ptakowaty Gryf strzela dystansowo. No i jest też, w ramach ładowanego specjala, golemowaty Koszmar. Co ciekawe - te demony podczas walki są w różnych miejscach, ale atakują cel, na którym się skupiamy i możemy nimi wykonywać przeróżne ciosy, a nawet kombosy. Ot, takie zdalnie sterowane uzbrojenie, które ma swoje paski zdrowia i chociaż nie ginie to może zostać chwilowo obezwładnione. Nawet to działa, aczkolwiek mimo wszystko grało mi się V najdziwniej i trochę przeszkadzało mi, iż nie mogę wprost kierować położeniem postaci, które zadają ciosy. Do tego V jest najmniej rozwojowym bohaterem, który pozyskuje mało nowych zdolności w toku gry, ale pomimo moich wątpliwości wobec tej postaci - świetnie sprawdzało się to jako odskocznia od grania Dante i Nero. Ot, coś innego, aby nie było nudno. Miła różnorodność. Ale już Dante i Nero dostają nowe mechaniki, zdolności i oręż przez całą grę. Starszemu regularnie wpadają nowe narzędzia mordu, a młodszy otrzymuje protezy o przeróżnych właściwościach.
Od strony mechaniki walki nie ma tu miejsca na nudę, a samo ćwiartowanie demonicznych bestii jest świetne. No i nie brakuje też solidnych bossów. Dla niektórych pewnym problemem może być niezbyt wysoki poziom trudności trybów, które mamy dostępne na starcie. Początkowo możemy grać tylko na dwóch ustawieniach nazwanych “Człowiek” oraz “Łowca Demonów” i… o rany, jak się cieszę, że grałem na “Łowcy Demonów”, bo gra wcale nie była specjalnie trudna i wolę nie wiedzieć jak nużąco łatwy musi być tryb dla “Człowieków”. Jeden czy drugi boss może trochę dać w kość, ale przy starych DMC to nawet nie stało. Niemniej rozumiem o co tu chodziło - gra przez całą swoją długość daje nowy oręż i umiejętności. Ba, jedna mechanika pojawia się dosłownie w ostatniej misji - do wykorzystania w starciu z finałowym bossem. I jak już ją odblokujemy to można potem używać jej powtarzając wcześniejsze partie gry albo, co ma większy sens, przechodząc ją ponownie na nowo odblokowanym poziomie trudności. I tu już lekko nie jest. Mam wrażenie, że pierwsze przejście, które zajęło mi trochę ponad 12 godzin, ma być nie tyle trudne co ma nauczyć wszystkich mechanik, pozwolić odblokować część rozwinięć dla poszczególnych umiejętności postaci, a do tego pozwolić na trening stylowego grania, bo oczywiście tu też, jak w każdym DMC, wszystkie nasze kombosy są oceniane literkami wyświetlanymi na ekranie. I, żeby tłukło nam się demoniszcza miło, znowu elektroniczno gitarowa muzyka rozkręca się jeśli uzyskujemy lepsze noty. A potem, jak już w miarę umiemy grać i wiemy co jak działa, możemy zmierzyć się z bardziej niebezpiecznymi wrogami i odblokować resztę zdolności doprowadzając swoje kombosy do perfekcji.
I przyznam szczerze, że prawdopodobnie byłbym Devil May Cry 5 zachwycony, gdyby nie jeden, drobny szczegół. Niecały rok temu nadrabiałem obydwie części Bayonetty i ten slasher o bardzo-długonogiej wiedźmie parę rzeczy robi lepiej. DMC nie musi się wstydzić swojego modelu walki, a różnorodnością mechanik i postaci nawet wygrywa z Bayonettą, ale jeśli chodzi o czyste szaleństwo niektórych bossów i, przede wszystkim, lokacje - Dante i spółka wypadają trochę blado. Oczywiście Bayonetty były robione na stare konsole o słabej mocy i mają dość prostą oprawę. Devil May Cry 5 śmiga za to na silniku nowych Residentów i wygląda świetnie, ale to pewno kosztowało i Capcom nie mógł sobie pozwolić na takie ekscesy jakie wyczynia gra o wiedźmie. Ale ok, nie każdy może zrobić grę, w której walczy się na lecącym samolocie - DMC5 ma tylko jadący po zboczu budynek. Lecz nawet jeśli pominiemy brak szaleństw - nowe przygody Dantego i spółki mają bardzo ubogie projekty lokacji. Mamy tu kilka miejscówek w mieście, odrobinę ruin, ale prawie połowa gry toczy się we wnętrzu jakiegoś wielkiego drzewa, a to oznacza organiczno-skamieniałe ściany układające się w niekończące się korytarze i areny pozbawione charakteru. Czasem gdzieś się wspinamy, czasem wskakujemy do studni, czasem przestrzeń jest otwarta, a czasami ciasna i chociaż wykonane jest to ładnie i nawet zmieniają się jakieś tekstury czy powierzchnie to jest to potwornie nużące. Rebootowane DmC z 2013 roku pod kątem lokacji było, w porównaniu do DMC5, mistrzostwem świata. Zniekształcające się miasto, walące budynki, bieganie po elementach graficznych programu informacyjnego po wciągnięciu do telewizora. Działo się. A tutaj czujemy się jakbyśmy grali w symulator pogromcy demonicznych korników. Devil May Cry 5 ma też dość osobliwy aspekt sieciowy, bo w niektórych misjach gra podłącza nas do innych graczy, którzy mogą nam pomóc w walce albo możemy ich zobaczyć jak walczą w jakiejś niedostępnej nam lokacji. Tylko... nie wiem czy to jakiś błąd czy może przydzieleni mi współtowarzysze byli zawsze w innej części poziomu, ale o tym, że z kimś gram w zasadzie dowiadywałem się tylko z napisu wyświetlanego na ekranie - dosłownie raz przez całą fabułę widziałem innego gracza w oddali i drugi raz przez moment walczyłem z sieciowym towarzyszem razem na jednej arenie gnębiąc demony. W moim odczuciu tego elementu mogłoby tu nie być. Nie przeszkadza, prawie go nie widać i, jeśli komuś się on wydaje niepożądany, można go wyłączyć, aby zawsze grać samemu.
Ach, no i jest jeszcze jedna rzecz, która naprawdę mi się nie podoba. Jeśli polegniemy w walce możemy zrezygnować i wznowić batalię od ostatniego punktu kontrolnego, ale są tu też złote kule pozwalające na odzyskanie zdrowia i kontynuowanie starcia tak jakbyśmy wcale nie upadli - np. z bossem poharatanym przez nas w pewnym stopniu. Jeśli nie mamy złotych to możemy wykorzystać czerwone, które są używane do kupowania ulepszeń i specjalnych ciosów. I to jest w sumie w porządku - możemy sobie ułatwić zabawę, ale kosztem czegoś co mogłoby się przydać do innych celów. Ale… jeśli czerwonych brakuje to możemy też, w ramach mikrotransakcji, kupić sobie pakiecik za złotówki. I da się go też wykorzystać do zakupu umiejętności. Takie trochę Pay2Win. Na szczęście gra nie wygląda jakby była projektowana tak, aby do tego zachęcać, ale takie mikrotransakcje w normalnie kupowanych grach zawsze jakoś mnie drażnią.
I oto cały Devil May Cry 5. Bardzo dobry powrót klasycznego slashera po latach, który ma kilka słabszych elementów - jak chociażby monotonne lokacje, ale nadrabia z nawiązką świetnym klimatem, wyborną oprawą oraz, przede wszystkim, niesamowicie bogatym i różnorodnym modelem walki. Capcom w ogóle ostatnio bardzo ładnie punktuje swoimi grami. Dobre Residenty, dobre DMC. A skoro już pozwolili Hideakiemu Itsuno godnie wskrzesić DMC to ja bym jeszcze prosił, żeby dali mu zrobić nową Dragon’s Dogmę.
Sztos artykuł
spoczko
git artykuł
git artykuł
Świetny artykuł. Polecam
no jest okej
sztywno jest
jest spoko
może być
wybrałem japończyków bo mają +15% premi do zbierania surowców